
Cześć!
Gorące pozdrowienia z mokotowskiej kanapy! Ten miniony tydzień był nieco bardziej aktywny od poprzedniego. Mam wrażenie, że powoli zaczynam do siebie wracać, co naprawdę nie jest łatwe. Wiele pokus czai się za rogiem lub wisi przede mną. Trudno jest w takiej sytuacji czy pozycji zabierać się za rzeczy, które są ważne, bo mam w sobie takie sprzeczne uczucia. Można by powiedzieć, że niczym młody Werter jestem po prostu rozdarty.
Z jednej strony – kilka osób już po wypadku mi napisało: „Kuba, wszechświat Ci mówi, żebyś zwolnił, żebyś odpoczął itp”. Zostałem uziemiony i z jednej strony mam leżeć i „odpoczywać”, ale jest jeszcze drugi wilk – on z kolei mówi: „Masz czas na pracę koncepcyjną, możesz pisać, nagrywać, robić XYZ i cisnąć z robotą! To jestem ten moment. Masz L4, więc etatowo nie musisz pracować, ale koncepcyjnie przecież możesz”. No…niby tak.
Teraz kiedy to piszę, zastanawiam się czy nie istnieje jeszcze 3 strona. Taka cywilizacyjna. Już tłumaczę: kiedy ktoś mówi o odpoczynku, nie ma na myśli raczej siedzenia przed telewizorem. Odpoczynek to książka, zeszyt, cisza, oddech, regeneracja. Można sobie coś obejrzeć, owszem. Natomiast ta 3 strona to największa pokusa. Streamingi, seriale, programy dokumentalne, TV, gry, TikTok, IG, to wszystko aż krzyczy o uwagę. A kiedy leżysz, jest cisza, to aż się prosi. Tak wkręcasz się w jednej serial, drugi, film, media społecznościowe i to nie jest odpoczynek. To jest ciągłe napięcie ciała i umysłu. Żaden odpoczynek.
Dochodzę do wniosku, że ja chyba nie umiem odpoczywać. Nie umiem leżeć i nic nie robić, np. pogapić się w sufit. Pierwsze 2 tygodnie przynajmniej tak wyglądały. Miałem obok książkę, a jednak to seriale wygrywały. Telewizor był włączony, żeby nie było ciszy. Nie wiem czy to kwestia siły woli, czy po prostu chęć (bo nie oglądałem na codzień) tego „nic nie robienia”. Nie jest też tak, że nie robię nic innego. Newsletter się pojawia na bieżąco, podcast tak samo, odpisuję na maile i odbieram telefony, czasem nawet wdzwaniam się na rozmowy, ale to jest takie awaryjne i z doskoku wszystko.
Niczego nie forsuję, co jest akurat przyjemne, ale też nie wiem jakie to będzie miało długoterminowe efekty. Są takie momenty zrywu, ale są też takiego totalnego rozwalenia, gdzie głowa mówi – „mam to w dupie”. Dosłownie. Nie chce mi się, nie robię. Są rzeczy, które chce zrobić oraz takie, które wiem, że powinienem. To jest cudowne, że jest czas na to, żeby się temu przyglądać w ogóle. W codzienności kiedy w zasadzie rutyna wygląda schematycznie:
Do tego oczywiście można dorzucić jeszcze inne rzeczy, sport, obowiązki domowe (zakupy, sprzątanie etc), spotkania towarzyskie, ale z grubsza dla dorosłych, z dziećmi w wieku do jakieś 12 roku życia, tak to wygląda. Dla singli czy par nieco inaczej, bo wypadają dzieci i jest miejsce na siebie, ale codzienność jest codziennością.
To jest pewien pęd, przez który nie widzimy więcej. Widzimy kolejne zadania z listy do wykonania, jedziemy poniekąd na autopilocie, nie sądzisz? Mało jest przestrzeni na to, żeby pomyśleć nad tym co ma sens, a co nie. Co Ci sprawia radość, a co tylko wysysa energię. Warto ten czas znaleźć. Zrobić plan i działać. Tu mam dla Ciebie nieco materiału:
Nagrałem podcast o tym jak planować, a kolejny o tym jak działać. Kolejne dalej będą związane z procesem PDMP (cyklu Deminga, czyli PDCA, nieco zmodyfikowanym pod moje potrzeby). Serdecznie zapraszam do odsłuchania.
[spreaker type=player resource=”episode_id=56236608″ width=”45%” height=”100px” theme=”light” playlist=”false” playlist-continuous=”false” chapters-image=”true” episode-image-position=”right” hide-logo=”false” hide-likes=”false” hide-comments=”false” hide-sharing=”false” hide-download=”true”]
[spreaker type=player resource=”episode_id=56348148″ width=”45%” height=”100px” theme=”light” playlist=”false” playlist-continuous=”false” chapters-image=”true” episode-image-position=”right” hide-logo=”false” hide-likes=”false” hide-comments=”false” hide-sharing=”false” hide-download=”true”]
Kolejna rzecz, jaką dostrzegam, lub to może tylko moje wrażenie, ale przez to leżenie czuję się bardziej umęczony. Życie na wznak powoduje, że nawet ciało zupełnie inaczej funkcjonuje. Chodzenie o kulach jest wyczerpujące. Człowiek po prostu opada z sił… Przejście 300m o kulach to duży wysiłek. Lepiej jednak jest aktywniej żyć i funkcjonować. To oczywiście kosztuje, bo każde wyjście to taksówka, ktoś pewnie może powiedzieć, że można komunikacją, ale to z kolei będzie kosztowało więcej. Chodzenie o kulach nie jest „zdrowe” i ostatnia wizyta u fizjoterapeuty pokazała, że spięcia w ciele z tym związane są bolesne. Do tego kosztowne, bo każda wizyta to 250 zł, więc lepiej to ograniczać mimo wszystko.
Tak, jak powiedziałem, ten tydzień był nieco aktywniejszy – co jest ogromnym plusem. Miałem dwie wizyty u wspomnianego fizjoterapeuty oraz byłem na masażu – refleksoterapii. Chciałbym szybciej wrócić do formy niż przewidział to lekarz, mówiąc, że mam 6 tygodnie leżeć w gipsie. Miałem też wizytę w szpitalu, żeby odebrać zdjęcia rentgenowskie, potrzebne do kolejnych konsultacji (nie wziąłem ich od razu, a okazuje się, że trzeba je odbierać osobiście).
Tu zabawny fortel. Dokumentacja medyczna jest od ręki wydawana, ale na płytach CD. To jest pewien problem…bo kto ma dziś CD-ROM? ???? Ja swoim dzieciom płyty pokazywałem jako ciekawostkę nośnika, a dziś…naprawdę w moim domu i nawet bliskim otoczeniu po prostu nie mam czytnika. Jak znam życie, to jeszcze w ogóle będę potrzebował komputera z windowsem, żeby odczytać te zdjęcia, bo pewnie tam jakiś program .exe będzie, który pozwala przeglądać np. tomografię, więc… niby prosta rzecz, a jednak dobranie się do zawartości to już gimnastyka. PlayStation (jedyny czytnik płyt) nie rozpoznał zawartości, a Mac nie potrafi potraktować go jako urządzenia sieciowego, więc… czekam aż sąsiad wróci z weekendu, bo ma kompa stacjonarnego, więc jest szansa na dobranie się do zawartości płyt! Niby proste, a rośnie do rangi absurdu. Można oczywiście kupić czytnik na USB, ale…po co się zagracać? Technologia się zmienia, co by nie było…dziś wszystko w chmurze, na pendrive ewentualnie, a płyty czy kasety to już naprawdę przeszłość.
W sobotę widziałem z Ulą film Openhaimer, który okazał się naprawdę dobrym kinem! Chris Nolan i świetna obsada pokazała historię, która z jednej strony jest ogromnym przełomem fizyki, a z drugiej bardzo przykrym jej użyciem. To, co jednak się spięło, to fakt, że to było jedyne użycie broni atomowej na ludziach, pierwsze i ostatnie, bo pokazało niszczycielską siłę tych konstrukcji. Film pokazuje pewną skalę myślenia makro. Ten film niejako spowodował serie przemyśleń i wpis w moim dzienniku o tym. Jak się wczytasz w historię i zobaczysz, że bomby zrzucone na Hiroszimę (mniejsza) i Nagasaki (większa) to były „malutkie” bomby w porównaniu z tym, co jest teraz w świecie dostępne.
Jak poczytasz o broni atomowej (czy w tym przypadku termojądrowej), to zobaczysz, że największą wytworzoną i zdetonowaną była Car-Bomba. To jest technologia z roku 1961, a jej moc sięgała około 50 megaton – czyli warotość około 4000 tysięcy bomb zrzuconych na Hiroszimę. Co jeszcze bardziej zaskakujące – oryginalny plan tej bomby zakładał trójfazową reakcję, która mogłaby osiągnąć moc 150 megaton, ale zdecydowali, że zniszczenia wynikające z trzeciej fazy będą zbyt wielkie i ograniczyli się do 50Mt. Test odbył się na kole okołobiegunowym, na północy Rosji. Grzyb po wybuchu miał wysokość 60 km! Szerokość 30-40km a błysk widziany był nawet z 1000km! Te wartości są tak rozwalające głowę, że aż strach bierze. Kiedyś już czytałem o mocy atomowej, ale przy okazji filmu wróciłem do czytania i naprawdę jestem zdumiony. Całe miasta wyparują, jeśli ktoś zdecyduje się użyć tej broni. Przerażające. Warto poczytać i dodam na koniec, że sam film jest warty uwagi.
W weekend obejrzałem też dokument odnośnie jednej z giełd Bitcoinowych – QuadrigaCX (netflix link). Film pokazuje trochę przerażające kulisy projektu, który skradł grubo ponad $200 milionów ludziom i od początku był tak zwanym „scam’em”. To znaczy od samego początku chodziło o kradzież i od początku to było oszustwo. Ludzie wpłacili oszczędności życia i przejechali się niczym na AmberGold. Dosłownie można to porównać, bo w obu przypadkach mówimy o schemacie Ponziego (Ponzi Scheme). Piramida finansowa, która po prostu zniknęła, a tym razem w formie krypto-walut.
Temat, w który ja też wszedłem, ale kapitałem, który nie był znaczący i mogłem sobie na to pozwolić, ale…wszedłem na górce, więc jeszcze trochę, nie opłaca mi się sprzedawać tych walut. Dziś czekam sobie cierpliwie, aż może temat krypto wróci do łask i znów będą znaczące górki. Skupiłem też kilka walut kiedy był dołek, ale nie na tyle, żeby się odkuć, więc… cóż trzeba czekać. Mam tylko nadzieję, że kolejna giełda się nie zawinie lub po prostu upadnie, jak to miało miejsce całkiem niedawno. W 2022 roku upadła giełda FTX, to też było powiązane z upadkiem jednej z alternatywnych coinów. Projekt LUNA również okazał się schematem Ponziego i znów miliony pieniędzy wyparowały. Oczywiście sporo osób wzbogaciło się w tym czasie, ale to tak jest…ten rynek jest bardzo…nieprzewidywalny. Tym nie mniej, prędzej czy poźniej, pewnie czeka nasz szerokie wykorzystanie tej technologii.
Są też rzeczy, które miałem zaplanowane na ten tydzień, ale się one nie wydarzyły. Miałem nagrać wideo na reklamę dotyczącą coachingu, bo chciałbym wrócić do pracy z klientami w formie 1 na 1. Mam trochę przestrzeni teraz, więc jest to dla mnie moment na poszukanie klientów. Będę testował reklamę z ekipą pracownikzpasja.pl. Jak napisałem, to się nie wydarzyło, bo potrzebuję pojechać do biura, żeby ogarnąć rzeczy, napisać scenariusze, bo filmy mają być krótkie: 15-30sec, co wymaga konkretnego scenariusza. Powiedzieć wszystko w takim czasie, żeby zachęcić do zapisania się – wyzwanie! Lubię takie, więc pewnie w tym tygodniu zrealizuję zadanie.
To też nie jest coś oczywistego – bo to nie będzie na pewno jedno nagranie, będziemy testować co najlepiej zadziała na grupę odbiorców. Zobaczymy zatem jak to pójdzie, bo o ile z nagraniem nie mam problemu, to napisanie scenariusza, zdefiniowanie problemu, rozwiazanie itp. to już jest wyzwanie. Moja grupa docelowa jest określona (w miarę dobrze), ale w pracy coachingowej można przepracowywać bardzo dużo obszarów życia. To mogą być tematy biznesowe, z układaniem planu lub rozwiązywaniem problemów. To też wątki życiowe, relacyjne czy egzystencjonalne. Możemy również pracować nad tematem kariery i przyszłości zawodowej. Tu jest naprawdę dużo możliwości, więc jeśli czujesz zagubienie lub nie wiesz, jak zbudować plan, to być może jest to forma współpracy dla Ciebie.
Możesz umówić się na sesję zerową, na której porozmawiamy o szczegółach. To spotkanie aktualnie możesz umówić za darmo, potrwa 45-60 min. (Terminy możesz sprawdzić tutaj: https://jakubgromek.pl/coaching) Jest to również próbka współpracy, więc zachęcam, jeśli czujesz gotowość do podjęcia takiego rodzaju rozwoju. To wszystko, aby sprawdzić czy praca ze mną, jest czymś dla Ciebie. To jednak opcja dla zdecydowanych, szukających odpowiedniego specjalisty. Jeśli nie masz zamiaru wykupić sesji w przyszłości to nie marnujmy swojego czasu.
W tym tygodniu wreszcie skończyłem jedną z książek, którą odkładałem zbyt długo. Poleciliśmy ją już na łamach newslettera i sporo było w mediach społecznościowych – mowa o książce „Deadline” – Alexandry Reinwarth, polecała ją Magdalena i muszę przyznać, że rozumiem dlaczego. Ta książka pozwala zobaczyć pewną perspektywę w swoim życiu. Często żyjemy z myślą, że mamy jeszcze dużo czasu. A gdyby tak to miał być tylko rok? Gdyby został Ci tylko rok życia? Czy coś zrobiłabyś/zrobił inaczej? Ja z pewnością tak i to też bardzo mocno wpływa na moje życie i jego postrzeganie. Dodaj do tego książkę „Cztery tysiące tygodni” i…naprawdę nabierzesz grubej perspektywy. Naprawdę polecam obie książki.
Kolejna książka jaką zacząłem to „Fakap. Czyli moja przygoda z korpoświatem” – Dana Lyonsa. Historia pewnego start-up w USA, który dziś jest wart 24 miliardy dolarów. Chodzi o firmę HubSpot. Nie jest to jednak historia założyciela, a jednego z pracowników, który opisuje swój czas tam. Jestem w połowie, więc jeszcze nie mogę się wypowiedzieć w całości…ale książka jest napisana z jajem, prawdziwie i autor nazywa rzeczy po imieniu. Jako człowiek pracujący w korporacji IT i mający z tym światem sporo do czynienia odnajduję tam wiele prawd. Kiedyś z kolegą Marcinem sami żartowaliśmy, że powinniśmy się podzielić tymi historiami z naszego polskiego świata IT. Sporo ciekawych historii kryje się również u nas. Napiszę więcej, jak skończę czytać.
To chyba tyle jeśli chodzi o ten tydzień!